Droga Abaja

Syn Kazachstanu Muchtar Auezow

Oryginalny tytuł: Путь Абая

Muchtar Auezow (1897-1961) był spokrewniony z Abajem. Jego dziadek przyjaźnił się z poetą i często opowiadał o tym Muchtarowi. Był znawcą literatury kazachskiej, literaturoznawcą. 

Muchtar Auezow pracując nad biografią Abaja zbierał materiały, dokumenty, ale przede wszystkim rozmawiał z ludźmi, którzy znali tego wielkiego poetę. Planował napisać jedną książkę, ale po jej wydaniu, okazało się, że zostało bardzo dużo niewykorzystanego materiału. Wtedy zrodził się pomysł epopei. Powstały 4 książki pod wspólnym tytułem „Droga Abaja” opowiadające o życiu bohatera od młodości do sławy i uznania wśród narodu kazachskiego. 

Książka, która opowiada o Abaju – najważniejszym poecie kazachskim. 

Powieść pokazuje nie tylko przygody głównego bohatera, ale również życie koczowników na stepie, obyczaje i wartości, które były dla nich ważne. 

Nur-Sułtan

Tom 1

W tomie pierwszym jest kilka wątków, które szczególnie mnie zainteresowały. 

Symboliczny koniec młodości Abaja

Młodość poety skończyła się, kiedy zobaczył egzekucję Kodara, krewnego jego ojca. Jest on niezwykle poruszony okrucieństwem, na które nie był przygotowany. 

Ale zarzucono mu już pętlę na szyję. Czterech dżygitów szybko powlokło go go czarnego wielbłąda. Na głowę starca narzucono worek. Sześciu ludzi ledwie utrzymało Kodara, przygniótłszy go do boku wielbłąda. Chciał jeszcze wykrzyknąć ostatnie przekleństwo, lecz nagle poczuł silne pchnięcie w plecy; wielbłąd, podnosząc się, popchnął go i natychmiast coś twardego jak żelazo wbiło się w gardło starca, ścisnęło go, jakby wydzierając mu duszę, gniotąc straszliwym ciężarem- jak spadająca skała. Świat runął i zwalił się na niego…Życie zamigotało ostatnim błyskiem w jego oczach – i zgasło… Tłum milczał. 

Kiedy wielbłąd się podniósł, Kamka bezsilnie zwisała po stronie przeciwnej. Jej śmierć była natychmiastowa. 

Lecz Kodar w dalszym ciągu drgał i wyprężał się – śmierć nie mogła zmóc jego atletycznego ciała. Zdawało się, że staje się ono coraz większe, i kiedy Kodar się wyprężył, nogi jego o mało nie dotknęły ziemi. Wielbłąd długo stał nieruchomo. Lud zdrętwiał w całkowitym milczeniu. Wielbłąd, który dwie śmierci ludzkie dźwigał na sobie – także nie wydał żadnego głosu. 

Bajsał nie wytrzymał: odwrócił się i odszedł gdzieś na stronę. Ci, którzy chcieli coś powiedzieć, mówili szeptem. Karataj po cichu odezwał się do Bożeja: 

– Nieszczęsny, jak długo się męczy… Nie może umrzeć … teraz dopiero widzę, co to był za olbrzym!

Błażej żywo odwrócił się i spojrzał mu w twarz. Oblicze jego było ponure i surowe. 

– Twojego olbrzyma zagryzł szakal! – i też odwrócił się od strasznego widowiska

W tłumie rozległy się szepty: 

-Żyje! Ciągle jeszcze żyje!

Kodarem wstrząsały drgawki i kurcze. 

Kunanbaj zauważył, że potępiający szept rośnie w tłumie. Męczarnia działa na tłum silniej niż zabójstwo. Nieznacznym ruchem ręki rozkazał zmusić wielbłąda do klęknięcia. Kiedy zwierzę przysiadło, martwa Kamka, wyprostowała się w całej swej wysokości, rozpostarła się na ziemi. Kodar, jeszcze żywy, opuścił się miękko, zginając się. Nie dając tłumowi czasu do zdania sobie sprawy z tego co się dzieje. Kunanbaj wskazał na wierzchołek cypla skalnego i krótko rozkazał: 

-Wprowadzić go na szczyt i stamtąd przeklętego zrzucić!

Kamysbaj i czterej dżygici milcząc wciągnęli Kodara na wielbłąda, którego popędzili na szczyt góry. Cypel miał po stronie przeciwnej spadek pionowy. Niektórzy chcieli już odejść, mając tego wszystkiego dość, zostali jednak wstrzymani groźnym okrzykiem Kunanbaja: 

-Nie rozchodzić się! Niech wszyscy zostaną!

Tłum znowu znieruchomiał. 

Z lasu wychylili się dwaj jeźdźcy. Zatrzymali się przy aule Żeksena i uwiązawszy konie przy ostatniej jurcie skierowali się do tłumu. Byli to Żyrensze i Abaj. 

Tymczasem na szczycie góry ukazali się ludzie niosący Kodara. Patrzyli oni na obserwujących ich z dołu. Kunanbaj odszedł w bok i gwałtownym ruchem dał znak stojącym na górze: 

-Rzucaj!

Czterech dżygitów  rozhuśtało ciężkie ciało Kodara i z rozmachem rzuciło je z cypla zwisającego nad doliną. 

Zbezczeszczone torturami ciało całym swym ciężarem runęło na ziemię. Zwłoki znalazły się tuż przed tłumem. Najbliżsi usłyszeli głuch chrzęst kości…

Podchodzący do zebranego tłumuŻyrensze i Abaj spostrzegli, że wszyscy mają wzrok utkwiony w szczyt góry, spojrzeli tam także – i nagle ujrzeli ciało ludzkie, lecące z góry głową na dół, z rozwiniętymi połami odzienia, niby na rozpostartych skrzydłach. Żyrensze  rzucił się naprzód. Abaj zasłonił oczy dłonią i bezsilnie osunął się na ziemię. Wszystko się skończyło … nieszczęsny zginął…

Ach gdyby był zdążył w porę! Chciałby błagać ojca wszelkimi siłami, a może by uratował życie Kodarowi. Spóźnił się. Nie patrzeć na tych ludzi! Czym prędzej do konia i uciec stąd… 

s. 53-55

Zamiłowanie do literatury i nauki

Pewnego razu, podczas porywających ich rozmów i wspomnień, nadjechali z daleka dwaj goście: starzec i młodzieniec. Młodszego Abaj znał i ucieszył się bardzo jego widokiem. W roku zeszłym bawił on u nich na koczowisku, spędził z nimi trzy doby i zaśpiewał im długi poemat „Kozy-Korpesz i Bajan-Słu”. Był to pieśniarz Bajkoksze. Starszego Abaj nie znał jeszcze, ale Ułżan znała do już dawno. […]

– Szacunku godzien naród, który umie mówić i słuchać! […]

[Abaj] Przedtem był przekonany, że rzeczy mądre i pouczające są tylko w książkach, a wiedza i sztuka kwitną tylko w medressie. […]

Nie wiedział, że Kazachowie mają Asankajty, Buchar-Żirau, Marabaja, Żanaka i całą skarbnicę „Kozy-Korpesz” i „Akbala-Bazdyk”. 

Może dlatego, że pieśni brzmiały w narzeczu najbliższym sercu i opiewały najbliższe zdarzenia, może dla niesłychanej melodyjności i dźwięczności śpiewu Dułata i Bajkoksze, których głosy wznosiły się wysoko, aby potem skończyć się szmerem, a może z powodu pieszczących słuch dźwięków dombry – zdawało się Abajowi, że piękniejszych pieśni nie słyszał jeszcze nigdy. Przez całe dnie do późnego wieczoru nie opuszczał akynów. 

s. 75- 76

Pierwsza miłość

„Ukochana”. To słowo czarowne spotykał Abaj często w książkach i słyszał z ust innych ludzi. Lecz dzisiaj zeszło ono ze stronic książki i stanęło przed nim w całej swej wyrazistości – ucieleśnione w uśmiechu, ruchach i tchnieniu młodej istoty o delikatnej twarzyczce, w zgrabnej postaci i spojrzeniach, które budzą niepokój w sercu. 

s. 196

Zwyczaje pogrzebowe 

Na drugi dzień nadeszła nowa wiadomość: Bożej zmarł. Wydał ostatnie tchnienie zeszłej nocy. 

Na wieść o śmierci Bożeja wszyscy jakby oniemieli. Kunanbaj siedział blady i w skupieniu przyglądał się przez otwarte drzwi  pobliskim wzgórzom, okrytym zielonością. Potem bezdźwięcznie poruszając wargami odmówił modlitwę. 

Zere była przybita. Ciężkie westchnienie wyrwało jej się z piersi i z oczu popłynęły łzy. 

Abaj był wzruszony. Serce mu się ścisnęło boleśnie. […]

Z powodu pogrzebu przygotowano kumys, wybrano konie na rzeź. […]

O północy około czterdziestu jeźdźców na pięknych, smukłych koniach pocwałowano w różne strony do aułów rozległego kraju Tobyktów, do sąsiednich dziedzin Kierejów, Mamajów i nawet do dalekich rodów koczujących gdzieś koło Karkaralińska. 

Bajdały i towarzysze całą noc nie zmrużyli oka. Przed wschodem słońca stanęła największa jurta w całym okręgu – jurta Sujundika- obok jurty Bożeja. Nie wzniesiono do niej sprzętów, tylko usłano ją dywanami. Z prawej strony postawiono olbrzymie łoże pokryte czarnym kirem. Na tej pościeli ciało Bożeja miało pozostać aż do końca pogrzebowej uroczystości. 

Gdy zmarłego wyniesiono z jurty, córki i inne kobiety poczęły łkać głośniej. Bożeja złożono na marach. Bajdały za poradą Sujundika, znawcy starych zwyczajów, przytwierdził do ostrza włóczni czarny płócienny całun i umieścił go z prawej strony jurty, niby chorągiew żałobną. 

Było to największe uczczenie pamięci zmarłego, oznaka żałoby

Ten całun, umieszczony przed Wielką Jurtą na drugi dzień po śmierci Bożeja, zwiastował, że uroczystości związane z pogrzebem będą obchodzone wyjątkowo uroczyście. Znaczyło to, że będzie wielka, żałobna uczta, a żałobne obrzędy i uroczystości ciągnąć się będą przez cały rok. 

Następnie stary obyczaj wymagał wspólnej modlitwy.  Do drzwi żałobnej jurty podprowadzono z dwóch przeciwnych stron dwa konie i przywiązano je do haka. Jeden z nich był ciemnogniady, ogromny, tłusty, o wygiętej szyi; drugi – pięknie zbudowany szpak. Na gniadym Bożej jeździł zimą,  na szpaku latem. […]

Bajdały opanował się pierwszy. Zbliżył się do gniadego konia, obciął mu kosmyk z grzywy, potem chwycił ogon i szeleszcząc nożem po końskim włosiu, obciął je na wysokości kolan konia. 

Nieocenione stworzenie!- rzekł do niego- Zmarł twój pan, zostałeś sierotą, nieszczęsny!

Tak samo przystrzygł ogon drugiemu koniowi. Tak naznaczone konie odprowadzono i puszczono do tabunu. Potem pod żałobną chorągwią omówiono także szczegóły pogrzebu. 

Konie dzisiaj przystrzyżone pozostaną przez cały rok na wypasie. Przez rok wypoczynku upasą się i będą zarżnięte. 

[…] Przez cały rok bezdomny przechodzeń, wygłodniały w podróży, bliski czy daleki, choćby zupełnie obcy, znajdzie nocleg i spokój w domu Bożeja. Ich wdzięczność i modlitwy zapewnią Bożejowi błogi pobyt na tamtym świecie. […]

Zwłoki Bożeja postanowiono przewieźć na zimowisko przez przełęcze Czyngizu i pogrzebać w Tokpambecie obok zimowisk. 

s. 227-232

Cytaty pochodzą z:

Muchtar Auezow, Syn Kazachstanu, t.1, Warszawa 1951, Czytelnik

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.